Wczesnym rankiem w Poznaniu wybuchła panika. Wystraszeni mieszkańcy porzucili swoje zajęcia i zaczęli pakować najpotrzebniejsze rzeczy. Ruszyła wielka fala uchodźców. Tylko dzięki sprawnej akcji policji uniknięto korków i wypadków. Wszyscy chętni zdołali wyjechać. Gdy jedni funkcjonariusze nadzorowali ruch, drudzy ustawiali barykady na ulicach opuszczonego Poznania. Straż pożarna i pogotowie zostały postawione w stan najwyższej gotowości. Wezwano wojsko z pobliskiej jednostki. W mieście nastała grobowa cisza. Zostali tylko ci, którzy musieli lub myśleli, że musieli.
- Musiałem pozostać na swym posterunku. Jestem właścicielem sklepu spożywczego (rozmówca nalegał, aby podać, że sklep znajduje się na ul. Kościuszki 34, gdzie sprzedawane są najzdrowsze warzywa oraz owoce w mieście) i chcę pomóc naszym chłopakom w obronie miasta. Gdy tylko zgłodnieją na tych swoich barykadach, mogą przyjść do mnie i kupić smaczniutkie jabłuszko lub marcheweczkę. Po promocyjnej cenie, oczywiście.
Co jest przyczyną całego tego zamieszania? Wypadek na drodze pod Poznaniem, a dokładniej ofiara tego wypadku. Jest nią jeden z redaktorów serwisu wielkarzeczpospolita.net, nasz kolega z pracy. Człowiek inteligentny i oczytany, niestety nawet podczas jazdy. Czytał, wpadł na drzewo, wyleciał przez kierownicę i rozbił sobie głowę. Kolejny przykład na to, że przy prędkości 500 km/h nasze rowery nie zapewniają odpowiedniej ochrony. Mimo szybkiej akcji służb ratunkowych zawartość głowy redaktora wylała się przez szczelinę na zewnątrz. W przypadku większości ludzi byłby to mózg. Jednak długotrwała współpraca z wielkarzeczpospolita.net zmienia ludzki ośrodek myśli w coś na kształt wazonu słoneczników. Ostatni psycholog, który chciał dokładnie zbadać to zjawisko, potrzebował pomocy psychiatry.
Na początku z głowy wychodziły same nieszkodliwe pomysły i wymysły jak np. pies grający na fortepianie, czy bogowie ze skandynawskiej mitologii. Groźnie zaczęło się robić dopiero, gdy kilkanaście kosmicznych spodków kierowanych przez Azteków wyleciało w stronę miasta. W ślad za nimi ruszył klan górskich krasnoludów, którzy szukali dogodnego miejsca na kopalnie. Miejski park nigdy nie będzie już taki sam jak kiedyś. Włochate krokodyle okazały się być przemiłymi zwierzętami w porównaniu z trzymetrowym napalonym zającem wielkanocnym.
- Ten zając zgwałcił mi męża. Małżonek wychodził powoli z szoku, ale zniósł przed chwilą trzy pisanki. Mamy tylko nadzieję, że nie będzie z tego małych zajączków – mówi jedna z ofiar.
Dalej było tylko gorzej. Pałac Kultury i Nauki poszedł przekonywać inne budynki do idei komunizmu. Eskimosi na swych saniach polowali na foki w ZOO. Oddziały husarii zaatakowały obóz turecki na głównym rynku. Sobieski znowu odniósł zwycięstwo. Nad miastem grzmiał głos: „Jam jest Wielki Kataryniarz – stwórca wszelkich katarynek. Oddajcie mi pokłon”. Kosze na śmieci pożerały małe dzieci. Jaś i Małgosia ostrzelali domek Baby Jagi.
Nie wiadomo czym by się to skończyło, gdyby z głowy redaktora nie wyszedł Wielki Cenzor. Czarnym flamastrem zamazał wybryki wyobraźni, piskami zagłuszył okrzyki i hasały, po czym zagonił wszystkie postacie z powrotem do głowy. Pechowego redaktora odwieziono do szpitala, gdzie odpoczywa po operacji głowy. Jego zdrowiu, przynajmniej temu fizycznemu, nic nie zagraża.
Polub to:
Podziel się:
Aby ocenić, kliknij odpowiednią gwiazdkę (średnia ocena:9.3 | oddanych głosów:38)
Ten utwór jest dostępny na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa-Na tych samych warunkach 2.5 Polska.